Trik Patricka
Patrick zawsze chciał mieć brata – co prawda starszego, ale młodszy też da radę. Kiedy przypadkiem podsłuchuje rozmowę rodziców o ciąży, początkowo wydaje się to spełnieniem marzeń, ale prędko okazuje się, że sprawy nie mają się zbyt kolorowo.
Dzięki spotkaniu z drugim człowiekiem, zadawaniu odważnych pytań i szczerej rozmowie, Patrick zyskuje wiedzę oraz mądrość, która pozwala mu się lepiej przygotować do nowej roli, a także zrobić ogromny krok na ścieżce dojrzewania.
“Trik Patricka” autorstwa Kristo Šagora, wielokrotnie nagradzanego niemieckiego dramaturga i reżysera, w niebanalny sposób porusza tematykę inności drugiego człowieka i jej oswajania – oraz tego, jak wielką pomocą może być… rozmowa. To również tekst o dorastaniu dla widzów w każdym wieku.
“Trik Patricka” to także niesamowite wyzwanie aktorskie. Żonglerka postaciami i konwencją jest tak szalona jak w komedii dell’arte i wymaga od wykonawców kapitalnej sprawności scenicznej. To będzie niezła zabawa w teatr, jazda bez trzymanki!
Spektakl przygotowany z myślą o widzach dorosłych oraz młodzieży od 13 roku życia.
Kiedy jeszcze nie było idei inkluzywności*, przylepiano do kogoś jedno słowo i ono już tak zostawało. Teraz mogą to być różne słowa. Nie można mówić “inwalida”, mówimy “osoba z niepełnosprawnością”. Co nam to daje? Kiedy ktoś mówi: “Ale całe życie mówiłam kaleka, co w tym złego?”, to sam moment tego zastanowienia jest otwarciem na myśl, że to słowo być może nacechowuje negatywnie. “Osoba z niepełnosprawnością” na pierwszym miejscu stawia osobę i wskazuje, że nie wszystkie rzeczy fizycznie są dla niej dostępne. Najważniejsze jest to, że walczymy o cudzą podmiotowość. Żeby widzieć w człowieku człowieka, a nie elementy jego tożsamości, które go jakoś definiują. Żebyśmy nie patrzyli na siebie wyłącznie przez pryzmat cech, ale podmiotowości, do której dodawane są cechy.
Mam wrażenie, że ludzie patrzą na język jako coś, co można uformować od zewnątrz, a ja lubię na niego patrzeć jak na organizm żywy, który się naturalnie formuje. Równie mocno zależy mi na racji, jak relacji. Jeśli ktoś opowiada mi o dramacie swojego życia, to mam w nosie w tym momencie inkluzywność. Chciałabym, żebyśmy widzieli w języku przyjaciela, a nie wroga. Jeśli uznamy, że mówimy tylko poprawną polszczyzną i równocześnie używamy tylko języka inkluzywnego, trzy czwarte naszego spotkania sprowadzałoby się do tego, żebyśmy i ty i ja nie powiedziały czegoś niestosownego.
O co naprawdę chodzi w języku inkluzywnym.
Z dr Małgorzatą Maciejewską rozmawia Agnieszka Łopatowska
Rzeczpospolita
*inkluzywny – łączący lub obejmujący jakąś całość; też: przeznaczony dla wszystkich
*inkluzywność – sposób zachowania, który przeciwstawia się tworzeniu zamkniętych grup społecznych, których istnienie jest przejawem dyskryminacji ludzi ze względu na ich pochodzenie, płeć, orientację seksualną czy kolor skóry
Świat busa z Lublina ma dużo mniej wysublimowane i sprawne teatry niż ten nasz tutaj. Tam do mikrofonu przedostają się prawdziwsze emocje, bo ludzie mówią prawdziwiej, nie dbając o formy, a przez to dużo wyraziściej i szybciej odbija się w tym języku moment historyczny. Zanim dojdzie do środowisk klasy średniej, z jej bardziej skomplikowanymi i ugrzecznionymi konstrukcjami językowymi, minie sporo czasu. Ona stawia większy opór, bo ma swoje normy obyczajowe, gesty tożsamościowe i rytuały. Wolniej ulega takim tąpnięciom. A w ludziach z busa wszystko się żywo odbija, więc żeby napisać coś prawdziwego i złapać moment, w którym jesteśmy, wsiadam do takich różnych busów. Ciągle wracam do języków niskich, kalekich, skołowaciałych. Wydaje mi się, że dużo więcej prawdy czasu przewodzą na przykład błędy. Takie powszechne, które ludzie masowo popełniają, albo różne typowe, nadużywane wyrażenia. Te różne „procedować”, „dedykować”, „rekomenduję”. Nasz czas zapisany jest w tych dziwactwach, nowotworach. Tam najczęściej lokalizują się ważne dla społeczności w danym momencie sprawki. Tak jak marketing przebił się do codziennego języka z tymi wszystkimi swoimi dziwnymi konstrukcjami, których namiętnie zaczęliśmy używać. Coraz bardziej sprzedajemy wszystko sobie nawzajem, również rzeczy pozornie niesprzedawalne.
Nakręca się mrok. Z Dorotą Masłowską rozmawia Zofia Król
Dwutygodnik
Dla wielu osób zwracanie innym uwagi na popełniane błędy, zwłaszcza w języku ojczystym, ma rzekomo świadczyć o ich dbałości o język jako taki. Myślę, że o wiele łatwiej jest nam się przyznać do tego, że poprawiamy innych, bo autentycznie razi nas ich brak dbałości o język, niż do tego, że chcemy dowalić komuś, kto działa nam na nerwy. Czytając takie krytykanckie komentarze, zawsze myślę, “czy ja byłabym w stanie powiedzieć coś takiego osobie siedzącej obok”? W moim przypadku, odpowiedź na to pytanie brzmi oczywiście “nie”. To coś niewyobrażalnego, jak bardzo jesteśmy zepsuci przez niewłaściwie rozumianą swobodę wypowiedzi i anonimowość, którą daje internet. Wydaje mi się, że jeżeli nikt nas o to nie prosi, i jeżeli nie jesteśmy akurat na zajęciach, w szkole, kiedy to wręcz oczekuje się od nauczyciela, by poprawiał nasze błędy, nie powinniśmy tego robić. Dzisiaj mylę się ja, jutro mylisz się ty. Oczywiście, że mamy prawo mieć wymagania wobec tłumaczy, nauczycieli, dziennikarzy i wszystkich osób, które zarabiają dzięki językowej sprawności, i które uważamy za językowe autorytety, ale i tu miejmy na uwadze nasze własne człowieczeństwo i to, że popełnienie błędu zawsze jest kwestią czasu.
Wychodząc z bańki języka ojczystego.
Z Jagodą Ratajczak rozmawia Karolina Rychter
culture.pl
W Polsce mało jest haseł wydobywających niepełnosprawność i prezentujących ją w pozytywnym świetle, jako pożądane doświadczenie (w USA to się chyba częściej dzieje). Ja często mówię „osoba bez niepełnosprawności” zamiast „osoba pełnosprawna”. „Osoba bez niepełnosprawności” stawia w centrum niepełnosprawność i wskazuje na płynność doświadczenia.
Język jest nośnikiem emocji. Po nagłaśnianych w mediach przypadkach stosowania mowy nienawiści rośnie niechęć rasowa, a nawet liczba przestępstw na tym tle. Tak samo będzie z niechęcią wobec niepełnosprawności. Ale jeśli szukamy nadziei, można założyć, że w drugą stronę świat działa tak samo i że ten proces jest odwracalny – czyli mówienie językiem inkluzywnym powinno zwiększyć pozytywne nastawienie odbiorców do różnych grup wykluczonych.
Każda tożsamość jest relacyjna, zawsze kształtuje się wobec kogoś, w odbiciu. Jeśli nazywamy kogoś osobą z niepełnosprawnością, to tylko wtedy, kiedy sami uważamy się za osobę bez niepełnosprawności. Jakimś rozwiązaniem jest ćwiczenie symetrii w języku, czyli jeśli mówimy o kimś „czarny”, to o sobie w każdym kontekście powinniśmy myśleć i mówić „biały”. Jeśli mówimy o kimś „niepełnosprawny”, to musimy zadać sobie pytanie, czy my na pewno jesteśmy pełnosprawni.
Proszę zwrócić uwagę, jaką karierę zrobiło ostatnio określenie „choroby współistniejące” – do czasów pandemii koronawirusa wiele osób chorujących na przykład na nadciśnienie nie uważało się za osoby z jakąś niepełnosprawnością. Jak mówi Michael Bérubé: „Każdy, kto uważa się za osobę pełnosprawną, musi mieć świadomość, że tego rodzaju autoidentyfikacja jest nieuchronnie tymczasowa i że wypadek samochodowy, wirus, genetyczna choroba zwyrodnieniowa lub precedensowa decyzja sądu mogą zmienić nasz status w sposób, na który nie będziemy mieć nijak wpływu”.
Magdalena Moskal
Godnie o osobach z niepełnosprawnością
Pismo. Magazyn opinii (4/2022)
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z budżetu państwa w ramach programu rządowego „Teatr 2024”.